Andrzejmat Andrzejmat
2339
BLOG

.A. Smoleńska katastrofa – uwagi dla laików i… humanistów.

Andrzejmat Andrzejmat Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 58

 Częste zadawane nieco szydercze pytanie: „Jak taki potężny, mocny samolot. ważący sto ton. mógł się rozbić o taki patyczek. brzózkę?”

Po pierwsze, żaden samolot NIE jest „mocny” tak w ogóle.  Wytrzymałość konstrukcji jest obliczona i zrealizowana  w projekcie i wykonaniu tak, aby mógł bezpiecznie startować, latać i lądować w określonych ograniczonych warunkach. Jest takie powiedzenie, uzasadnione dla samolotów cywilnych,  choć  pewnie wątpliwe czy zawsze ‘bankowo buchalteryjnie’  całkiem ścisłe, że każdy zbyteczny kilogram konstrukcji to kilogram wyrzuconego na śmietnik złota w okresie eksploatacji.

Po drugie, to samolot się o tę brzozę nie „rozbił”, tylko śmiertelnie skaleczył. Skaleczył skrzydło.

Tak, to skrzydło „tak w ogóle” jest zdecydowanie wielokrotnie bardziej wytrzymałe od brzozy. Ale skrzydło jako całość, jego  wytrzymałość zaś – na obciążenia aerodynamiczne, A NIE LOKALNE.  Pan ekspert ZP dr Szuladziński ze swą demonstracją zapałek  na parakonferencji pokazywał rzecz banalną i nie na temat.

 Jako ciekawostkę dla humanistów napiszę, że ciśnienia na skrzydle w najbardziej krańcowych warunkach nie przekraczają dziesiątych części kilograma na centymetr kwadratowy i są zatem mniejsze, niż naciski na taki że centymetr kwadratowy wywierane na podłogę przez stopy stojącego (nie mówiąc już o biegnącym) człowieka.

LOKALNE naciski w miejscu kontaktu z drzewem były setki razy większe. Poddany im „plasterek” skrzydła ( obciążony jednocześnie w ok. 40 – 50 procentach swej wytrzymałości siłą nośną zewnętrznej części skrzydła), nieodporny i nieprzewidziany do ściskania w kierunku przód – tył, był bez szans. (rys.!) Gdyby  siły zderzenia były wprowadzane do CAŁEJ struktury  skrzydła jednocześnie, przez jakąś wyobrażoną bardzo sztywną wręgę, żebro („obejmę”) –sytuacja by była zupełnie inna.  W rzeczywistości połączenie „plasterka” z resztą struktury rozłożone było na kilkunastu metrach i DARTE kolejno. Tak, nie żartuję, jak zwinięte prześcieradło służy - w książkach i ponoć czasem w rzeczywistości - do ucieczki więźniowi, wytrzymując kilkadziesiąt kilogramów, tak to samo prześcieradło może być rozprute łatwo - rozwinięte,  od krawędzi. Analogia nie jest pełna, ale chyba zrozumiała co do zasady?

No dobrze, ale co z MES’em, prof.(?) Biniendą?

Pozwolę sobie przytoczyć tu swój tekst ze starej notki, mówiący o moich doświadczeniach ze stosowaniem MES.

 

 Jeszcze w ubiegłym stuleciu  w mojej (warszawskiej zresztą) firmie zaczął być modny ‘outsourcing’ i na tej fali moja pracownia zaczęła zlecać wykonanie pewnych analiz MES zwykłym, prozaicznym firmom usługowym. Nie, to nie ta firma –http://www.mes-tech.pl/index.php?doc=uslugi - nic tu nie reklamuję, link (aktualny) przytaczam jako ilustracje tego, że teraz, po upływie kilkunastu lat, takich firm jest mnóstwo. Więc poco ten akurat link? Bo jest tam explicite przedstawiony TOK POSTĘPOWANIA przy składaniu zamówienia. I potem WERYFIKACJI wyników. Ten ‘tok’ obejmuje też, oczywiście, jak widać- w gruncie rzeczy- przedstawienie przez zleceniodawcę szczegółowo zdefiniowanego fizycznego modelu badanego procesu, zjawiska, zdarzenia.

W tzw ‘ramach’ tegoż outsourcingu, a może i z innym tagiem, nie pamiętam, zatrudnialiśmy też na zlecenia stałe naukowców z różnych szacownych instytucji jako konsultantów..

Ten ‘tok’ – przy definiowaniu modelu sprowadzał się do wielogodzinnych seansów przesłuchań (no, prawie dosłownie) prowadzonych przez młodych kozaków z firmy usługowej, którzy znęcali się nad facetem od zleceniodawcy. W tej roli nasi naukowcy konsultanci (z całym należnym szacunkiem) wymiękali jak norki i wyjeżdżali niby dyplomatycznie  na jakieś np. sympozjum (raczej nie do Pasadeny). No i ja byłem tym projektantem/ zlecającym/ torturowanym/ oceniającym rezultaty w jednej osobie. Męczące, ale niczym masochiście przynosiło mi to satysfakcję, gdy w końcu wirtual i rzeczywistość stawały się dostatecznie zbliżone, a niekiedy wręcz nierozróżnialne przy prezentacji wyników.

Tak się złożyło, że w tym samym czasie ukazało się polskie wydanie książki „Opiewam elektronikę ciała - mój rok z Microsoftem’ F. Moody’ ego,http://www.racjonalista.pl/ks.php/k,1393 w czym miałem swój czynny udział i którą z tej racji miałem świeżo w pamięci. To obraz  Microsoftu widzianego na co dzień niejako od wewnątrz i z poziomu pojedynczych członków 100-tu osobowego zespołu programistów, projektantów i redaktorów tworzących multimedia, spalających się w pracy niekiedy tygodniami 20 godzin na dobę. Główny ‘korpus’ Microsoftu w Seatle liczył wtedy ok. 10 000 pracowników, z których ok. 1/3 rocznie nie wytrzymywała  i odchodziła sama lub była zwalniana. Więc rekrutacja, wstępny odsiew przez dział ‘human resources’ z kilkudziesięciu tysięcy chętnych, tysiące ‘torturowanych’ na rozmowach wstępnych. Po wielu godzinach rozmowy – egzaminu – tortury egzekwowanej często przez młodego szeregowego formalnie guru komputerowego, siedzącego w zagraconej swej pracowni, w brudnym  t-shircie, szortach i sandałach, przy ryku Red Zeppelin czy innej Nirvany – szykownie odziany kandydat, nierzadko dr informatyki z dorobkiem, wychodził zmięty, mokry od potu, ze zwieszoną głową. Przyjmowany był po tej rozmowie co dziesiąty…

Gdy byłem ‘przesłuchiwany’ przez naszych wynajmowanych jak by nie było młodych guru – to kojarzyły mi się te sceny opisane przez Moody’ego,  mimo  innej sytuacji i  innych dekoracji – no i oczywiście tematem przesłuchania był model fizyczny sprawy, nie subtelności programowania.

Czy pisze o tym dlatego, że kojarzy mi się jakaś aktualna sytuacja?

No pewnie!

I pytanie: czy Pan Macierewicz i ta Pani jakoś tak na F, co zna angielski, to musieli do wiadomej sprawy szukać autorytetów za oceanem, na szacownym amerykańskim uniwersytecie?

Czy dlatego, że tam znaleziono nie dość, że ’amerykańskie’ ale i takie jak trzeba rozwiązania?

Czy w kraju nie można zlecić takiej pracy? Oczywiście, że można bez trudu i za umiarkowane pieniądze, ale jej wynik NIE będzie z góry poprawny politycznie. Mam zaufanie do naszych firm, oparte o nie tylko własne doświadczenie, które pewnie obiektywnie jest tylko bardzo cząstkowe.

A dlaczego ktoś z opcji antyzamachowej (istnieje taka? Po mojemu istnieje jeszcze opcja tylko zwykła) nie może zlecić takich badań zwyczajnie firmie komercyjnej, niekoniecznie  zaraz Szacownej Instytucji, która się nie chce mieszać ze względów …itd. Itp.

Ale z drugiej strony można powiedzieć, że było by to legitymizowanie oszołomstwa albo ujmując to inaczej - wydawanie publicznego grosza na sprawdzanie poprawności tabliczki mnożenia.z

 

 I cóż z tego mojego przydługiego ględzenia ma niby wynikać?

 

Po prostu to, że MES to rodzaj narzędzia, którym się trzeba umieć posługiwać. Że to narzędzie trzeba wręcz „dostroić” krok po kroku do sprawy.  Samo to ono – to narzędzie – nic mądrego nie uczyni. Tak jak młotek, którym można- jeśli się umie - wbić gwóźdź ale i rozbić sobie palec lub komuś głowę.

Jeżeli w rzeczywistości wynik jest sprzeczny  z „wyrokiem” MES pana Biniendy, to trzeba się przyjrzeć nie tylko danym wejściowym ale i „nastawionym” wewnątrz realizowanego tam programu zasadom, a nie wyrokować o tym, że rzeczywistość jest inna, bo właśnie została zanegowana w mocium panie Ameryce przez jednego takiego znajomego Pana Posła Macierewicza.

Prof. Binienda popisał się niejako przy okazji absurdalną oceną 12 metrowego lotu końcówki  skrzydła (która się przecież niby wg niego wcale nie urwała…) wygłaszając zabawne historie o przepływie laminarnym i turbulencjach, co miało ze sprawą  tyle wspólnego,, co piernik do wiatraka.

 

Po trzecie wreszcie,- samolot NIE rozbiwszy się o brzozę, bezpośrednio w czasie zderzenia NIE zmienił też w liczącym się stopniu swego ruchu. Dopiero skutek zranienia, czyli zmiana aerodynamicznej charakterystyki, spowodowała niekontrolowany śmiertelny manewr, narastające STOPNIOWO odchylenie w lewo będące skutkiem przechylenia w lewo, To przechylenie w ciągu pozostałych sekund osiągnęło około 180 stopni  i doprowadziło do uderzenia w grunt w pozycji do góry kołami..

Czy przechylanie pilot mógł opanować? Ważne, że nie opanował – wiarygodne oszacowania prof. Artymowicza wskazują, że nie było nawet potencjalnej po temu możliwości. Rewelacje inż. Dr Bereczyńskiego, że było to możliwe i wręcz łatwe, poparte przez niego niby autorytetem Boeinga, są nie tylko naiwne, nieuzasadnione, ale wręcz nieetyczne.

 

Pozostaje niby sprawa poprzecznego kierunku ułamania brzozy

Problem jest wielowymiarowy i jednoznaczna kategoryczna odpowiedź była by właśnie w stylu pana Biniendy czy innego „eksperta” zespołu parlamentarnego.

Moją hipotezę przedstawiłem na rys. 2. Uszkodzona poważnie, przetrącona brzoza została potraktowana potężnym,” wirem zaskrzydłowym „trąbą powietrzną”– o kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, o natężeniu wynikającym z rozwijanej siły nośnej. Ten wir nie MOŻE POWSTAĆ, on tam MUSI BYĆ, jest konsekwencją siły nośnej a raczej nawet odwrotnie, ale dajmy spokój tym rozważaniom o jajku i kurze…

 

Foto pancernej gęsi dodaję ekstra…

  

Zobacz galerię zdjęć:

Andrzejmat
O mnie Andrzejmat

Sceptyczny racjonalista, ani dogmatyczny liberał ani tym bardziej jego przeciwieństwo, bardziej pozytywista niż romantyk, uzależniony od książek - wielbiciel tak Kafki jak Haszka, tak Ludluma jak i Prousta, tak Clancy'ego jak Lema. Fan żeglarstwa, nart, rajdów samochodowych, kiedyś czynny zawodnik - kolarz. Miłośnik Mazur i Puszczy Białowieskiej. Czuje głęboką niechęć do fanatyzmów i fundamentalizmów w każdej postaci. Może trochę kosmopolita - a już z całą pewnością daleki od nacjonalizmów każdego koloru. ABSOLUTNIE "GORSZY SORT" jak to wyraża "klasyk".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie