Pierwsi dwaj prezydenci III RP rozczarowali mnie – każdy na swój sposób - pozytywnie. Spodziewałem się wręcz katastrofy w pierwszym przypadku oraz prób powrotu do mrocznej przeszłości – w drugim. Nie miało to miejsca.
Pierwszy był – zważywszy okoliczności i specyficzne swe właściwości - na ten czas - wręcz rewelacyjny. ‘We, the people..” (Kalabiński, oczywiście, ale…)
Drugi był zwyczajnie facetem na miejscu.
Trzeci i czwarty - funkcjonowali zgodnie z moimi oczekiwaniami,
Trzeci zginął w dramatycznych okolicznościach, do stworzenia których – paradoksalnie - w sposób oczywisty sam się przyczynił.
Czwarty zakończył swą poprawną misję na pierwszej kadencji, w zdumiewający sposób natrafiając na swego rodzaju „efekt Tymińskiego” w nieco innym wykonaniu technicznym – ale w moim odczuciu bardzo do tamtego efektu podobny. Zdawać by się mogło - niemożliwy po dziesięcioleciach już rozwoju naszej demokracji.
Piąty od początku zdaje się potwierdzać niestety generalnie moje obawy, sformułowane wtedy tu http://andrzejmat.salon24.pl/645850,oglupiony-kandydat
i dotyczące wtedy ważnej - ale tylko jednej kwestii.